Nasze POŁONINY - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne Artykuły Forum dyskusyjne Galerie Ogłoszenia 
Baza noclegowa   Baza gastronomiczna   Dyżury aptek   Rozkład jazdy autobusów   Plan miasta
Strona główna

Archiwum
Pisane w Bieszczadach
Szukaj w serwisie:
Redakcja

Kontakt

    Gazeta / moduły
    Serwis internetowy

    Baza noclegowa

Artykuy » ~ Archiwum » [Nr 8/84] Rowerem i na nartach przez życie - pasje Stanisława Nahajowskiego. Część IV
Wspominając o początkach swojej kolarskiej przygody, Stanisław Nahajowski wymienił nazwiska dwóch ludzi za sprawą których, usiadł na wyczynowym rowerze kolarskim. Byli to Stanisław Suwara z Łodzi i Jerzy Urbaczka z Jaworzynki. Zwłaszcza tego drugiego, zwanego przez kolegów Jurą, pan Staszek wspomina z wielkim sentymentem. Podczas wielokrotnych spotkań Jura i Staszek prowadzili ze sobą długie rozmowy. W czasie jednej z nich Jura pochwalił się, że kiedyś kupił rower od samego Ryszarda Szurkowskiego. Trzeba w tym miejscu wyjaśnić, że profesjonalny rower kolarski, zwłaszcza taki, na którym jeździł mistrz świata, to przedmiot wartości nowego samochodu osobowego średniej klasy. Sytuacja materialna Jury była więc doskonała. W czasach, gdy Nahajowski jeździł na zawody narciarskie Syrenką czy Maluchem to Urbaczka przyjeżdżał Toyotą. Dopiero nieco później okazało się, że Jura pochodzący z Jaworzynki leżącej na pograniczu polsko-słowackim, zajmował się przemytem i handlem walutą, czyli krótko mówiąc był cinkciarzem. Wraz z nadejściem transformacji ustrojowej w naszym kraju, nadszedł koniec kariery finansowej Jury. Nie potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości i zaczął podupadać finansowo i życiowo. Podczas jednego z ostatnich spotkań powiedział do Nahajowskiego, że nie ma już na czym jeździć i dlatego nie startuje w biegach. Pan Stanisław zaproponował koledze przesłanie nart wraz z butami, ale ten odmówił. Jakiś czas później Stanisław Nahajowski pojechał w styczniu na Międzynarodowy Bieg Narciarski „O Istebniański Bruclik” i tam dotarła do niego wiadomość o śmierci Jury. Zmarł tragicznie. Gdzieś między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem znaleziono go leżącego w śniegu, reanimowany dawał jeszcze oznaki życia, ale w chwilę później już nie żył. „Zawsze, kiedy jestem w pobliżu Jaworzynki, odwiedzam grób Jury na miejscowym cmentarzu i niezmiennie wracają wtedy wspomnienia wspólnych startów”- powiedział mi, nie bez wzruszenia, pan Staszek. Stanisław Nahajowski w sposób szczególny wspomina jeszcze jedną swoją kolarską przygodę, jaką przeżył w 2003 roku. Wziął wówczas udział w rowerowej pielgrzymce do Rzymu. Była to IV Ogólnopolska Pielgrzymka Rowerowa Rzeszów – Rzym organizowana przez księdza Mariusza Nowaka pełniącego wówczas swą posługę pasterską w Sokołowie Małopolskim.


Uczestnicy mieli do przejechania 2000 kilometrów w 15 dni. Codziennie pielgrzymi mieli do pokonania ponad 100 kilometrów a najdłuższy etap liczył aż 180 kilometrów. Pierwsze spotkanie wszystkich chętnych do udziału w rowerowej pielgrzymce miało miejsce w Kalwarii Zebrzydowskiej w dniach 23-24 maja. W czasie spotkanie uczestnicy musieli zaprezentować swój sprzęt i przejechać dystans 50 kilometrów. W wyniku spotkania, część chętnych zrezygnowała z udziału w pielgrzymce. Ostatecznie w dniu 18 lipca 2003 roku na trasę Rzeszów – Rzym wyruszyło 75 zawodników. Towarzyszyły im pojazdy wiozące sprzęt biwakowy, kuchnię wraz z całą aprowizacją a także wóz medyczny z lekarzem i techniczny z całym niezbędnym wyposażeniem. Organizacja pielgrzymki była wzorowa i zapewne z tego powodu przebiegła ona bezproblemowo. Stanisław Nahajowski rozpoczął swoje rowerowe pielgrzymowanie jeden dzień wcześniej 17 lipca. Tego dnia rano, żegnany przez rodzinę i przyjaciół, wyruszył rowerem z Ustjanowej do Rzeszowa, wydłużając trasę swojej pielgrzymki o 120 kilometrów. W pierwszym dniu podróży uczestnicy pielgrzymki przeszli dość nieprzyjemny chrzest bojowy.


Na etapie do słowackiego Świdnika lał rzęsisty deszcz i mocno dokuczył kolarzom. Całe szczęście, że nocleg w Świdniku był jednym z trzech, podczas całej pielgrzymki, spędzanych pod dachem w nie w namiotach. Normalny dzień pielgrzymki zaczynał się dla uczestników o godzinie 6 rano. Po Mszy Świętej i śniadaniu następowało pakowanie sprzętu obozowego i punktualnie o 9 wyjazd na trasę. Uczestnicy wyprawy poruszali się w piętnastoosobowych grupach. Każda z grup posiadała swojego lidera a poszczególne grupy utrzymały między sobą kontakt wzrokowy. Co 20 kilometrów robione były krótkie przerwy na odpoczynek a około godziny 11 miała miejsce dłuższa przerwa na drugie śniadanie. Podczas całej podróży kolarze poruszali się ze średnią prędkością 20 kilometrów na godzinę. Po dotarciu na metę etapu na początek należało rozbić namioty a następnie była kąpiel i obiadokolacja. Cała trasa pielgrzymki była szczegółowo zaplanowana. W kilku przypadkach, gdy zachodziła konieczność przejazdu przez duże miasta, peleton pielgrzymów był pilotowany przez lokalną policję. Pierwszy z zaplanowanych trzech dni odpoczynku miał miejsce w Bratysławie. Zwiedzanie miasta i bankiet w Ambasadzie Polskiej to były najważniejsze punkty pobytu w stolicy Słowacji. Przejazd przez Austrię niósł ze sobą inne trudności a były nimi Alpy. Wprawdzie trasa pielgrzymki omijała najtrudniejsze przełęcze alpejskie, ale dla wielu uczestników pokonywane wzniesienia i tak były zbyt trudne i część trasy pokonywali w towarzyszącym pielgrzymce autobusie. Najwyższe wzniesieniem, jakie znajdowało się na całej trasie liczyło 1340 metrów na poziom morza, było więc gdzie się wspinać.





Drugi dzień odpoczynku był na kampingu Fusina we Włoszech, skąd podróż stateczkiem do Wenecji trwała ledwie kilkanaście minut. Zwiedzanie tej perły światowej cywilizacji było dla wszystkich dużym przeżyciem. Ostatni dzień odpoczynku pielgrzymi spędzili w Asyżu, skąd do Rzymu było już tylko 160 kilometrów. Jak wspomina pan Stanisław ten ostatni etap był bardzo trudny a właściwie najtrudniejszy na całej trasie z uwagi na dokuczliwy, bez mała czterdziestostopniowy upał.


Kilkodniowy pobyt w wiecznym mieście poświecony był głównie na zwiedzanie wspaniałych zabytków tej wyjątkowej metropolii. W dniu 6 sierpnia pielgrzymi odwiedzili letnią rezydencję papieską w Castel Gandolfo, gdzie wzięli udział w audiencji generalnej. Dziesięcioro z nich dostąpiło zaszczytu bezpośredniego spotkania z Janem Pawłem II. Niestety Stanisław Nahajowski nie załapał się do tej szczęśliwej dziesiątki. Dla pana Staszka bardzo przejmująca była wizyta na polskim cmentarzu wojennym pod Monte Casino. Jak wspomina: „Uroczyste nabożeństwo wśród ponad tysiąca polskich mogił ogromnie mnie wzruszyło”. Ostatni dzień pobytu we Włoszech poświęcony był na prawdziwy odpoczynek. Uczestnicy pielgrzymki spędzili go u ujścia Tybru do morza Tyrreńskiego w antycznym porcie Ostia, a właściwie na wspaniałej nadmorskiej plaży. Powrót do Rzeszowa nastąpił w dniu 11 sierpnia w godzinach wczesno porannych. Zbliża się letni sezon kolarski zapytałem więc pana Staszka o sportowe plany na najbliższe miesiące. Odpowiedział mi w sposób godny wielkiego sportowca „Mam wielką ochotę jeszcze raz pojechać do Francji i samotnie ponownie pokonać 21 serpentyn podjazdu do L'Alpe d'Huez. Marco Pantani pokonał je w niespełna 38 minut, ja chciałbym pokonać je w godzinę. Jest to wielkim moim marzeniem”. Aby zrealizować to marzenie czeka pana Stanisława ostry trening, jak sam stwierdził dużą pętlę bieszczadzką trzeba będzie zaliczać przynajmniej trzy razy w tygodniu. Mamy czerwiec 2009 roku będący w siedemdziesiątej wiośnie życia Staszek Nahajowski codziennie dosiada swojego roweru i przemierza bieszczadzkie drogi. Jest to możliwe nie tylko dzięki niesamowitemu uporowi i ogromnej zawziętości Nahajowskiego, ale również dzięki postawie jego małżonki, która wspiera starania swojego męża organizacyjnie, duchowo i finansowo. W rozmowie ze mną pan Staszek mówił o żonie „jest moim dobrym duchem i domowym sponsorem”. Drogi Stanisławie do setki masz jeszcze 30 lat życzymy Ci serdecznie owych stu lat, ale koniecznie na nartach i na rowerze, przynajmniej do dziewięćdziesiątki.

Marek Prorok

[Nr 8/84] Rowerem i na nartach przez życie - pasje Stanisława Nahajowskiego. Część IV



Imi
E-mail
Temat
Tre
Przepisz kod:

 

© 2003-2012 Nasze Pooniny - Bieszczadzkie Czasopismo Regionalne

Wykonanie i administracja strony: JWK WebStudio